Zawsze chciałam robić coś
twórczego, ale prawda jest taka, że gdy nie ma odbiorców to to traci sens. Nie
po to przecież człowiek się wysila, by później efekty swojej pracy schować do
szuflady, lub pokazać w porywach 5 osobom. No nie. Robiłam różne rzeczy, ale
właśnie z takim efektem. Bo twórczość trzeba też niestety umieć sprzedać, a ja
takich umiejętności nie posiadam. Jestem chyba zbyt nieśmiała i niepewna siebie.
No a teraz, wbrew temu co powyżej, wymyśliłam sobie, że będę pisać bloga i
jeszcze do tego, że ktoś będzie chciał tego bloga czytać. Wiem, wybrałam bardzo
kiepski moment, bo blogi są dziś na wyginięciu. Wypiera je You Tube i Instagram
ze swoimi stories. Ludziom zwyczajnie nie chce się czytać - wolą oglądać i
słuchać. Chooociaż… może i nie do końca tak jest, bo przecież książki
się sprzedają i to chyba dość dobrze, a w naszej osiedlowej bibliotece też stale
są kolejki. Moim zdaniem, chodzi o to, że użytkownik internetu woli słowo
mówione niż pisane, ponieważ wtedy ma wrażenie większej bliskości z jego
twórcą. Widzi go, obserwuje jego mimikę i słyszy ton głosu. Tworzy w ten sposób
swoich wirtualnych przyjaciół, tym bardziej, że na instastories ludzie opowiadają
często o prywatnych sprawach i pokazują
urywki swojego codziennego życia (oczywiście – o czym niestety większość z nas
zapomina – zazwyczaj tylko te „instafriendly”).
CZYTAJ DALEJ...